STADJON - Kwartalnik o historii sportu

W s t ę p – Kilka słów od redaktora
.
Częścią życia wielu ludzi jest i był sport, wielu z nas, którzy go kochają, wraca do dawnych wydarzeń sportowych i emocji im towarzyszących. Wspominamy mecze, pojedynki, rekordy, aktorów sportowych zmagań, które przynosiły tak wiele wzruszeń.
Żyjemy w czasach bezwzględnej, nieludzkiej i antyhumanistycznej komercjalizacji życia społecznego, to samo dotyczy i sportu, dzisiejszy sport jest też całkiem inny niż ten z przełomu XIX i XX wieku, który był przesiąknięty ideami humanistycznymi, ideą szlachetnej i uczciwej rywalizacji, ale i dziś jest jeszcze, na szczęście, w sporcie wiele piękna.
Jak odmienny był sport, ten sprzed lat stu, od dzisiejszego. Inne czasy, inne społeczeństwo inne problemy; ale czy tak do końca całkiem inny?
Pomysł założenia czasopisma poświęconego jego historii, powstał w wyniku potrzeby podzielenia się moja hobbystyczną wiedzą z częścią społeczności kibiców i sportowców, zarówno tych co dziś uprawiają czynnie sport, jak i tych co już tylko wspominają o swoich sportowych przeżyciach.
W pierwszym numerze "Stadjonu" znajdują się artykuły, których nikt nie chciał zamieścić w żadnym znanym sportowym czasopiśmie, nie raczono nawet mi odpowiedzieć na moją korespondencję. To zrodziło pomysł założenia własnego periodyku, w którym będą publikowane rzeczy ciekawe, czasami śmieszne, a także artykuły, o sprawach, ludziach i wydarzeniach bardzo ważnych dla dziejów sportu.
W obecnym pierwszym numerze, pragnę zwrócić uwagę czytelnika, na artykuł o szybkobiegaczach w Warszawie. Kto zna ? Kto słyszał, o pierwszych polskich lekkoatletach, którzy zawodowo trudnili się bieganiem , już w roku 1825? Jest też informacja, o przypuszczalnie, pierwszej Polce, która „puszczała się w balonie”. Jest też prawdziwa perełka z dziejów polskiego sportu – rzecz o dzielnej młodej dziewczynie, która w roku 1771 ścigała się na łyżwach na Wiśle w Warszawie.
Znajdzie też czytelnik, wiele artykułów, relacji i wywiadów tych sprzed stu, a niekiedy i więcej lat, mających niekiedy dużą wartość poznawczą, niektóre z nich można uznać wręcz za zabytki polskiego piśmiennictwa, jak chociażby praca Petrycego.
W swoich artykułach, będących owocem kwerendy tysięcy dziewiętnastowiecznych gazet, starałem się "wplatać" w tekst jak najwięcej autentycznych cytatów z tej prasy, są to bowiem zabytki, które warto upublicznić i pokazać.
Sport, to nie tylko zawody i ciężki trening, to również był sposób na życie dla wielu ludzi. Kluby sportowe stawały się miejscem spotkań towarzyskich, organizowały zabawy taneczne, tam zawiązywały się przyjaźnie i tam też często rodziła się miłość. Chcę właśnie pisać również i o tych wydarzeniach.
Zamieszczać będę też liczne dowcipy o sporcie. Dziś wielu z nas zapewne część z nich już nie śmieszy, niektóre wydają się infantylne, ale warto je przytaczać i publikować, bo to też są zabytki, przykłady dawnej świadomości sportowej społeczeństwa.
Nazwa czasopisma „Stadjon” nie jest bynajmniej przypadkowa, nawiązuje ona do znanego, w okresie międzywojennym, tygodnika o tej samej nazwie, który ukazywał się w latach 1923 – 1932. Założycielami tego poczytnego i kompetentnego pisma byli między innymi Henryk Szot – Jeziorowski, Władysław Osmolski, Mieczysław Żółtowski czy też Henryk Muszkiet – Królikowski. W początkowych latach, według wielu opinii, tygodnik ten był niewątpliwie jednym z najlepszych w Polsce, o ile nie najlepszym, później zaś nieco podupadł i nie wytrzymał konkurencji, szczególnie ze strony „Przeglądu Sportowego”, w konsekwencji przestał się ukazywać.
Kwartalnik nie jest w żadnym wypadku próbą wskrzeszenia tego zasłużonego czasopisma, chociażby z tego powodu, że nie zajmuje się bieżącymi wydarzeniami sportowymi, a wyłącznie tymi, które dla nas są już tylko historią.
Będziemy jednak na swoich łamach prezentować artykuły, które ukazywały się przed dziewięćdziesięciu cz osiemdziesięciu laty, a które mogłyby zainteresować naszych czytelników, ze względu na swoją problematykę.
Mam nadzieję, że z biegiem czasu, zacznie rozszerzać się krąg autorów, co zapewne wydatnie wpłynie na atrakcyjność naszego wydawnictwa. Zachęcamy więc do współpracy, tych którzy chcą podzielić się z naszymi czytelnikami czymś ciekawym, dotyczącym historii sportu.
Zdajemy sobie sprawę, że nie wszędzie „Stadjon” będzie mógł dotrzeć, nasz nakład jest niewielki, dlatego też zapraszamy do prenumeraty naszego czasopisma – szczegóły na przedostatniej stronie.
Życzę przyjemnej lektury.
Grzegorz Wojciechowski – redaktor i założyciel pisma.
Grzegorz Wojciechowski
O historii spadochroniarstwa w Polsce
Początek skoków spadochronowych w Polsce wiąże się z osobą Jordakiego Kuparenko
Nazwisko tego, bez wątpienia wyjątkowego i niezwykłego człowieka, występuje w kilku postaciach, mianowicie jako : Kuparenko, Kuparentko, Kupareńko, w języku rumuńskim jako Iordache Cuparencu.
Urodził się w pobliżu miasta Jassy, na terenie dzisiejszej Rumunii, w roku 1784, jak się zdaje w rodzinie bojarskiej czyli szlacheckiej. Ponoć przyczyną nagłego opuszczenia domu rodzinnego w wieku zaledwie 15 lat, był konflikt z rodzicami. Można tylko przypuszczać, że już jako młody człowiek był niezwykle ciekaw wszystkiego co go otacza i skorym do różnych eksperymentów i psot, które nie koniecznie musiały zachwycać jego opiekunów.
Przywędrował do pobliskich Jass, gdzie dostał pracę w miejscowym teatrze jako malarz, zapewne przy wykonywaniu scenografii. Praca ta jednak musiała mu się znudzić, chociaż dzięki niej nabył pewnego doświadczenia i wiedzy o teatrze, które później w życiu były mu przydatne.
Stało się tak, że do Jass przybyła trupa artystów cyrkowych – akrobatów, której właścicielem był Jan Kolter. Jordakiemu musiały się widocznie bardzo spodobać ich występy, musiał być również bardzo uzdolniony ruchowo, skoro zdecydował się przystać do tego wędrownego cyrku, by zostać linoskoczkiem.
Grupa Koltera przybyła też do Warszawy, gdzie dawała występy miejscowej ludności w słynnym amfiteatrze Szczwalnia zwanym potocznie przez warszawiaków Hecą.
Około roku 1806 daje się zaobserwować jego fascynacja balonami, w tymże to roku w czerwcu, dokonuje swojego pierwszego lotu . Ta pierwsza próba, nie należała do najbardziej udanych, ale niewątpliwie zakończyła się szczęśliwie, bowiem aviator wyszedł cało z dużych kłopotów, jakie przytrafiły się mu w czasie lotu. Jak pisze „Gazeta Warszawska” :
"Fajerka z węglem, do balonu przyczepiona, spowodowała roztopienie się żywicy, która na łeb aeronaucie gorącymi kroplami spadając, zniewoliła go do szybkiego opuszczenia się na ziemię". W rzeczywistości balon zapalił się i dzielny balonista cudem się uratował lądując na Krakowskim Przedmieściu.”
Minęło zaledwie kilka miesięcy, jak Kuparenko pojawia się w Wilnie, gdzie ponawia swoją próbę wzbicia się w przestworza przy pomocy balonu Próba ta udała się i aeronauta pokonał dystans około 2,5 km zanim wylądował szczęśliwie na ziemi.
Rok 1808 przyniósł istotne zmiany w życiu linoskoczka – aviatora, związał się z damą z „branży rozrywkowej” - Anną Henriettą Teiflin, której poprzedni mąż był właścicielem Szczwalni.
W tym też czasie latem podjął trzecią już próbę wzniesienia się w przestworza.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
Szybkobiegacze w Warszawie
O początkach dyscyplin lekkoatletycznych w Polsce wiemy bardzo niewiele, gdzieniegdzie spotkać można jedynie wzmianki o zmaganiach pierwszych polskich sportowców, których nikt wówczas sportowcami nie nazywał. Wiele z takich "sportowych " zawodów było wynikiem zakładów, bądź też miało charakter przedstawień cyrkowych, stanowiąc źródło utrzymania ich bohaterów. W przepaścistych zasobach polskich bibliotek, w rocznikach starej XVIII czy XIX - wiecznej prasy, spotkać można jednak ślady tych pierwszych sportowych zmagań, jakie się odbywały na ziemiach polskich.
O pierwszych polskich biegaczach, niewiele nam wiadomo, są praktycznie zupełnie nieznani. Odnalazłem jednak pewne ślady, które można kojarzyć z początkami zawodowego uprawiania tej dyscypliny w naszym kraju.
Wiele świadczy za tym, iż pierwszymi zawodowymi biegaczami byli tak zwani laufrowie, dziś nazwalibyśmy ich po polsku gońcami. Byli to ludzie trzymani na magnackich dworach, którzy mieli w zakresie swoich obowiązków, dostarczanie korespondencji swoich panów w pożądane miejsca. Laufer najczęściej był też członkiem orszaku magnackiego i znajdował się na jego czele, gotów w każdej chwili do wypełniania swoich zadań.
W "Kurjerze Warszawskim" nr 24 z roku 1827 znalazłem interesującą wzmiankę na ten temat: " Udzielono nam wyjątek z listu pisanego w r. 1728, w którym przyiaciel przyiacielowi donosi, że w Warszawie założyli się dwaj Laufrowie, ieden z dworu Xcia Sułkowskiego a drugi Woiowody Danhofa, który z nich prędzej dobieży do ostatniego domu na Pradze, do wsi Ząbki. Laufer Xcia Sułkowski: z iego dóbr rodem, dobiegł w niespełna pół godziny, a Laufer Woiowody, rodem z Szlązka, ustał w połowie drogi. Zdaie się przeto, że ów Szybkobiegacz, dokazał więcej niż wszyscy od 2 lat popisuiący się w Warszawie."
Z informacji tej wynika również i to, że zawody takie odbywały się w stolicy już dużo wcześniej, przynajmniej o dwa lata , ale czy tylko? Czy w takim razie przed rokiem 1726 laufrowie też stawali w szranki zawodów? Myślę, że jest to bardzo prawdopodobne, czy zawody takie odbywały się też na prowincji, w małych miasteczkach i szlacheckich majątkach ? Można zaledwie przypuszczać, że tak, o zawodach w Warszawie najłatwiej się dowiedzieć, wychodziła tu przecież liczna prasa, która odnotowywała różne tego typu atrakcje.
Wiemy też, że na dworze króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, był laufer, który drogę z Pałacu Królewskiego w Warszawie do Jabłonny, w znacznej części piaszczystą i niewygodną, pokonywał ponoć w obie strony w czasie 3 godzin.
Jak informowała prasa z początku wieku XIX: " Na Dworze Hrabiów Małachowskich był Laufer, który maiąc iuż lat 60 i zostaiąc na wysłużonym chlebie, założył się, że wyścignie o staj kilka konnego Jeźdźca, co tez uskutecznił na piaszczystym polu pod Nowem miastem nad Pilicą. - Roku 1785 d, 28 Kwietnia umarł w Warszawie w Szpitalu Marcikanek Bartłomiej Wasilewski rodem z miasta Stężycy, żył lat 105, miesięcy 7 i dni 16, w tak późnej starości chodził zwykle na wszystkie Odpusty do miasteczek i wsi odległych Stężycy o mil kilka, i w drodze wyprzedzał wszystkich nawet zdrowych kilkunastoletnich Chłopaków. Za interesem odbył piechotą podróż z Stężycy do Warszawy, lecz dochodząc iuż do Stolicy, nieszczęściem wpadł w dół i to przyspieszyło zgon iego. Całe życie prowadził pracowicie i wstrzemięźliwie, nie używał nigdy mocnych trunków. Ożenił się gdy miał lat 50." ( „Kurjer Warszawski” nr 215 z 10 września 1825 roku )
W latach 1825 - 1839 pojawiają się w prasie warszawskiej ogłoszenia szybkobiegaczy, czyli ludzi, którzy z biegania uczynili przedmiot swojego utrzymania. Środowisko to nie było zbyt liczne, właściwie pojawia się jedynie kilka nazwisk osób, które biegały w Warszawie, takie jak: Hieronim Pawłowski, Karol Giese, Geryg, L. Koper, Adam Hort z Wiednia, Tomasz Jaworski, czy też Piotr Burchartowski. Wśród biegających wyczynowo, była też i kobieta nazywała się Augusta Lerchenstejn.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
TOR ŁYŻWIARSKI NA MAŁYM STAWIE -
CZYLI KARKONOSKIE „MEDEO”
Teraz sprawa nie do pomyślenia, ale kiedyś było inaczej. Obecnie wiemy, że w Małym Stawie w Karkonoszach żyją zwierzęta rzadkie, którym nie jest wolno dostarczać stresów związanych ze sportowymi emocjami. Traszka górska i ropucha szara potrzebują spokoju, dlatego teren Małego Stawu przynależy do Karkonoskiego Parku Narodowego.
Jednakże fakt, iż ów zbiornik wodny położony jest na wysokości 1181 m.n.p.m., a jego wody przez wiele miesięcy skute są lodem, wzbudzał już od dawna zainteresowanie miłośników łyżwiarstwa. Kształt i wielkość stawu była ponadto doskonale dostosowana do wielkości toru łyżwiarskiego, jego obwód wynosi bowiem 756 m. Doskonale więc można było wpasować tu tor do jazdy szybkiej na łyżwach ( ok. 400 metrów obwodu ).
Na początku wieku XX sport łyżwiarski przegrywał walkę o dostęp do naturalnych lodowisk, położonych na lokalnych akwenach wodnych z przemysłem spożywczym. Lód był bowiem eksploatowany, transportowany i sprzedawany do ośrodków miejskich, gdzie wykorzystywano go do celów chłodniczych.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
24 godzinny wyścig na wrotkach w Warszawie
Przed I Wojną Światową bardzo popularną dyscypliną sportową, były wyścigi na wrotkach.
Jeden z wrotkarskich wyścigów, niezwykle interesujący i wyczerpujący został rozegrany w Warszawie 20 marca 1911 roku. Jego organizatorami było kilka klubów sportowych, takich jak: Warszawskie Koło Sportowe, Towarzystwo Automobilistów, Warszawskie Towarzystwo Cyklistów, a także organizacje łyżwiarzy i wioślarzy.
Miejscem tych zmagań, był istniejący tor do jazdy na wrotkach, tak zwane wrotnisko „Panorama”, obwód toru wynosił 100 metrów.
Zawody trwały aż 24 godziny i rozpoczęły się w dniu 20 marca o godzinie 22:50. Na starcie zameldowało się 22 zawodników, którzy mieli utworzyć 11 par, po dwóch wrotkarzy, ale okazało się, że jednym ze zgłoszonych jest zawodowiec, co było sprzeczne z regulaminem tej imprezy, więc na wniosek pozostałych zawodników został on wykluczony z wyścigu.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
W ZAKOPANEM - BOJKOT FIŃSKIEGO TRENERA
Na początku stycznia 1934 roku przyjechał do Zakopanego, na zaproszenie Polskiego Związku Narciarskiego, znany fiński trener Tauno Lappalainen. Wizyta ta miała na celu "podciągnięcie" naszych zawodników w konkurencjach biegowych, które, były najsłabszą stroną Polaków. Razem z trenerem przyjechał jako tłumacz pan Raume przedstawiciel poselstwa fińskiego w Warszawie. Przybyły trener był jednym z najlepszych biegaczy fińskich, na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich w Lake Placid w 1932 roku zajął 7 miejsce, doskonale znał się na sprzęcie narciarskim, ponieważ sam posiadał własną wytwórnię nart, potrafił również doskonale przeprowadzić masaż i między innymi tego miał uczyć polskich zawodników.
Ta niezwykle pożyteczna inicjatywa napotkała w swojej realizacji na bardzo poważne trudności. Na zbiórki przychodziło zaledwie kilku zawodników i instruktorów Bronisław Czech, Skupień i Dawidek i czasami Michalski. Chcąc ratować sytuację miejscowe Centrum Wyszkolenia postanowiło wysłać jeszcze raz zaproszenie dla wszystkich klubów i ich prezesów osobiście, Niestety na to spotkanie przybyła tylko jedna osoba przedstawiciel klubu "Strzelec", poinformował on, że klub nie ma żadnych możliwości, aby zmusić zawodników do przyjścia na treningi.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
Zwycięskie tournee Ruchu Hajduki Wielkie po Niemczech
Dziś to rzecz wręcz nie do pomyślenia, ale były czasy znacznie lepsze dla polskiej piłki klubowej. Właśnie dlatego warto przypominać te ważne i przyjemne momenty. Z końcem 1934 roku na turniej piłkarski do Chorzowa zwanego wówczas Wielkie Hjduki przyjechał Bayern Monachium. Niemiecka drużyna odniosła wówczas dwa zwycięstwa: jedno z Garbarnią Kraków 3:0, drugie zaś z Ruchem 2:1. W sprawozdaniu z tego meczu czytamy: (...) kiedy na boisko wbiegli gęsiego Niemcy i ustawili się w środku boiska, pozdrawiając w myśl rozkazu Furera widownię hitlerowskim wyciągnięciem ręki, publiczność przywitała ich wcale gorąco. Temperatura wzrosła jeszcze o kilka stopni, kiedy wkroczył w pięknych niebieskich swetrach – Ruch, oczko w głowie górnośląskiej publiczności. ( PS nr 99 z 12 grudnia 1934 r. )
Biało niebieskie barwy w jakich wystąpił wówczas Ruch, są barwami Bawarii. natomiast Bawarczycy wystąpili w tym meczu w ubiorach ...biało - czerwonych.
Ruch wystąpił w tym meczu w następującym składzie: Tatuś, Wadas, Rumiński, Dziwisz, Badura, Zorzycki, Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski, Wodarz. Pierwszą bramkę Ruch stracił po błędzie, dobrze grającego w tym meczu, Dziwisza, było to w 24 minucie spotkania, drugą bramkę tracą Niebiescy w 70 minucie ( Schneider ). W 80 minucie meczu sędzia podyktował bardzo problematyczny rzut karny dla Ruchu, zamieniony na bramkę przez Peterka.
Po tej porażce przyszedł czas na rewanż i pod koniec grudnia Ruch wyjechał do Niemiec.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
Burdy na hipodromie w Longchamp pod Paryżem
Rok 1906, dla właścicieli toru wyścigów konnych Lomgchamp, był niezbyt udany. Ten bez wątpienia jeden z najbardziej znanych i prestiżowych torów, położony nad Sekwaną w pobliżu Lasku Bulońskiego, był widownią dwóch gorszących wydarzeń.
Powszechnie panuje opinia, że tory te odwiedzała wyłącznie elita towarzyska, składająca się z ugrzecznionych, wyelegantowanych arystokratów. Taki obraz, jak najbardziej fałszywy i zniekształcony, ugruntowała w naszej świadomości kinematografia.
Już początek sezonu wyścigowego zaczął się niezbyt korzystnie Podczas rozgrywanych tam zawodów „Prix du Beis” doszło do skandalicznej sytuacji. Podczas wyścigu jeźdźcy zmylili tor, musiał być zapewne źle oznaczony. Jedynie dwa konie „Donaple” i „Cornette” pobiegły prawidłowo, po trasie, reszta zmyliła drogę i pogalopowała w niewłaściwym kierunku. W tej sytuacji łatwe zwycięstwo odniósł „Donaple”, druga była klacz „Cornette”, jako trzecia do mety dobiegła Cicisbee, jej joker zawrócił i pobiegł już właściwym torem.
Ta sytuacja całkowicie wypaczyła wynik rywalizacji, uczestnicy zakładów obstawiali przecież jakiś porządek z założeniem, że wszystkie konie dobiegną do mety i zwycięzca zostanie wyłoniony w walce, a tu taka skandaliczna sytuacja.
Publiczność zaczęła się awanturować, wtargnęła na część trybun, gdzie znajdowały się kasy zakładów i żądała unieważnienia gonitwy i zwrotu pieniędzy. Organizatorzy nie chcieli tego zrobić, przecież zwycięzcy zostali wyłonieni w tej gonitwie. Musiała interweniować policja, aby przywrócić porządek.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”, którego pierwszy numer ukaże się w styczniu 2016 roku
Grzegorz Wojciechowski
IV ZIMOWE IGRZYSKA OLIMPIJSKI
1936 r.... W SZKLARSKIEJ PORĘBIE ?
Jak wiemy IV Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbyły się w Garmisch Partenkirchen w terminie 6 – 16 lutego 1936 roku. Rywalizowano w 17 konkurencjach w czterech dyscyplinach sportowych ( narciarstwo, łyżwiarstwo, bobsleje i hokej ).
Jednak mało kto wie, że do organizacji tych igrzysk pretendowała położona w Karkonoszach Szklarska Poręba. Przed II Wojną Światową miasteczko to było jednym z największych i najważniejszych niemieckich centrów sportów zimowych.
W 1932 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznał prawo organizacji kolejnych igrzysk Niemcom, które zaproponowały alpejskie Garmisch Partenkirchen. Jednakże kandydatura tego miasta nie była jeszcze oficjalnie potwierdzona przez MKOL, miało się to dopiero odbyć później i odbyło, na kongresie w Wiedniu w dniach 5 – 11 czerwca 1933 roku.
Do tego czasu sprawa, które z niemieckich miast zorganizuje tę imprezę była właściwie jeszcze otwarta. Do rywalizacji przystąpiły obok Ga-Pa i Szklarskiej Poręby również Góry Harz i Turyngia. Te dwie ostatnie kandydatury nie wydaje się, aby od samego początku rywalizacji miały jakiekolwiek szanse. Najwyższy szczyt Harzu Brockeen mierzy zaledwie 1142 m.n.p.m.. Großer Beerberg w Turyngii ma zaledwie 982 m .n.p.m. Warunki naturalne, w tych rejonach, nie dawały przeto gwarancji sprawnego przeprowadzenia zawodów olimpijskich.
Dalej czytaj w nr 2/ 2016 Kwartalnika o Historii Sportu „Stadjon”,
Grzegorz Wojciechowski
PIERWSZY POLSKI BOB NA OLIMPIJSKIM TORZE - ST. MORITZ 1928
Sport bobslejowy powstał z końcem XIX wieku w Szwajcarii, to właśnie tutaj przyjeżdżali na odpoczynek i dla podreperowania swojego zdrowia, angielscy turyści. Jeden z nich wpadł na pomysł, aby dwie pary małych sanek połączyć prętem i tak powstał pierwszy bob. Pojazdy te były później cały czas doskonalone. Najpierw zjeżdżano po zwykłych drogach, co stanowiło duże zagrożenie i powodowało wypadki. W roku 1903, właśnie w St. Moritz zbudowano pierwszy tor do jazdy na bobslejach. Dyscyplina ta rozwijała się bardzo szybko, dlatego była już obecna na I Zimowych Igrzyskach w Chamonix. Wówczas wygrali Szwajcarzy przed załogą z Wielkiej Brytanii, trzecie miejsce przypadła Belgii, startowało dziewięć załóg z czego konkurencję ukończyło tylko sześć.
W Polsce w tym czasie praktycznie nie było toru bobslejowego, istniał jeden w Kuźnicach koło Zakopanego, ale był w bardzo złym stanie technicznym i praktycznie nie nadawał się do użytkowania.
Do Polskiego Komitetu Olimpijskiego zgłosił się jednak człowiek, który chciał reprezentować Polskę na Igrzyskach Olimpijskich, nazywał się hr. Józef Broel – Plater a właściwie imion miał więcej – Józef, Jan, Andrzej, Joachim Plater. Z pochodzenia był ziemianinem. Po ukończeniu szkoły w Krakowie w roku 1907 wyjechał do Szwajcarii, by studiować filozofie na uniwersytecie we Fryburgu. Tam zapewne zetknął się ze sportem bobslejowym. Nie wiemy tego na pewno, ale wydaje się to prawdopodobne ze względu na jego zainteresowania tym sportem. Był również znanym kierowcą. W roku 1914, gdy wybuchła I Wojna Światowa wyjechał ze Szwajcarii i zaciągnął się do armii francuskiej, a następnie został skierowany do oddziału polskiego we Francji. Po powrocie do ojczyzny został oficerem i był tłumaczem w sztabie Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Był dziedzicem majątku koło Krzesławia na Łotwie. Uprawiał wiele sportów: strzelectwo, szermierkę, narciarstwo, alpinizm i automobilizm
Hrabia Broel – Plater, już od 1923 roku czynnie zajmował się w Szwajcarii, w Davos, sportem bobslejowym. Startował na własnym, skonstruowanym przez siebie bobie, któremu nadał imię „Pipsi”.
Dalej czytaj w nr 2/ 2016 Kwartalnika o Historii Sportu „Stadjon”,
Grzegorz Wojciechowski
ROGATE SANIE W KARKONOSZACH
Przez wiele lat karkonoscy turyści wędrowali po górach w okresie od wiosny do wczesnej jesieni, zimą trasy turystyczne zamierały a schroniska górskie, hoteliki i kwatery stały puste. Nikomu nie chciało się wędrować, niekiedy po pas w śniegu, po niedostępnych górskich szlakach, zagrożonych w dodatku możliwością zejścia śmiercionośnej lawiny.
W tym to czasie w Karkonoszach powszechnie używano zimą sań, miały specyficzny kształt, ich zagięte do góry płozy przypominały rogi, stąd właśnie wzięła się ich nazwa – rogate sanie.
Przywędrowały one jeszcze w XVI wieku ze Styrii i Tyrolu krain alpejskich, leżących na pograniczu dzisiejszych Niemiec i Austrii. Jako pierwszy w Karkonosze sprowadził je czeski starosta górniczy Christof von Gendorf. Przez wiele lat służyły miejscowym drwalom i chłopom. Przewożono nimi towary i zwożono z wysokich partii gór drewno. Używano ich nawet latem montując specjalne kółka. Z roku 1662 pochodzi rycina, która przedstawia Liczyrzepę zabawiającego się jazdą na tych saniach.
Pierwszy zjazd, jak byśmy to dzisiaj nazwali, o charakterze komunikacyjno – osobowym miał miejsce w roku 1737. Wyczynu tego dokonał dr Lindner i jego pięciu towarzyszy, którzy wybrawszy się w góry doszli do Samuelowej Boudy, gdzie zastała ich śnieżyca, musieli pozostać w tym miejscu do rana. Na drugi dzień okazało się jednak, że śnieg jest tak głęboki, że nie można zejść z gór na piechotę. Postanowili więc skorzystać z rogatych sań, które leśnicy wykorzystywali do zwózki drewna z wysokich partii gór.
Dalej czytaj w nr 2/ 2016 Kwartalnika o Historii Sportu „Stadjon”,
G. Wojciechowski
Jack Broughton ojciec angielskiego boksu
Za ojca współczesnego angielskiego boksu uważa się Jacka Broughtona, urodził się on dnia 5 lipca 1703 roku, miejsce jego urodzin nie jest dokładnie znane, Wymienia się najczęściej Londyn lub Gloucestershire, a także, co wydaje się najprawdopodobniejsze Baunton w Cirencester, Początkowo pracował jako flisak, później zaś jako wodniak – wioślarz na Tamizie. Początkowo brał udział w regatach wioślarskich, i w roku 1730 zdobył nawet nagrodę w zawodach wioślarskich. Od 1725 rok zaczął jednak zajmować się również walką na pięści, a w latach 1726 – 1732 występował w grupie zawodników Jamesa Figga, który od 1720 roku, był uważany za mistrza Anglii w walce na pięści. Po wycofaniu się z walk Figga, przyszedł czas na Broughtona.
W roku 1736 pokonuje George Taylora i zostaje mistrzem Anglii. Tytułu tego bronił z powodzeniem w latach 1737 – 1740.
W roku 1741 doszło do tragicznego wydarzenia, podczas walki z George Stevensonem, którego znokautował tak ciężko, w 35 minucie, że ten zaraz po walce zmarł. Broughton, był załamany tym wydarzeniem i chciał usunąć się na stałe z walk.
W roku 1743 powraca jednak do boksu i z pomocą swojego promotora Wielkiego Księcia Cumberland zakłada swój własny amfiteatr do walk w Londynie przy Oxford Street
To tragiczne wydarzenie dało mu jednak impuls do opracowania regulaminu walk bokserskich, tak, aby stały się one bardziej bezpieczne, regulamin ten liczył siedem punktów i nazywał się potocznie „Siedmioma zasadami Broughtona”. Wcześniej nie było, stałego regulaminu walk na pięści, a zasady ustalano w drodze porozumienia przed walką
W tym też roku 1743 odzyskuje mistrzostwo Anglii. W latach 1744 – 1746 ponownie tryumfuje w walkach o mistrzostwo.
Dalej czytaj w nr 2/ 2016 Kwartalnika o Historii Sportu „Stadjon”,
Dawne dowcipy ze świata sportu
Co komu na myśli
Pani bankierowa wchodzi do gabinetu męża:
– Ach Moryc, to jest okropne... Wyobraź sobie, one znowu spadły...
– Kto?... Co?... - zapytuje przerażony bankier.
– Mania i Ruzia z tandemu.
– Ach, odetchnąłem... Ja myślałem, że znowu spadły... kursa.
„Sport” nr 13 z 18 ( 31 ) marca 1900 r.
Najlepszy dowód
– Co ty mi opowiadałaś, Maniu, że ten zapalony cyklista, który codziennie bywa równocześnie z nami w welodromie, to hrabia.
– A jakże; wiem na pewno, że pochodzi z hrabiowskiej rodziny.
– Nie wierz temu, moja droga, dam ci najlepszy dowód: wczoraj przy jeździe skaleczył się w palec i nie ciekła mu wcale krew błękitna, ale zwyczajna czerwona.
„Sport” nr 13 z 18 ( 31 ) marca 1900 r.
Zrozumiała
– A jak tam córeczka, kochana sąsiadko?
– A moja droga pani, rzadko kiedy teraz ona w domu siedzi, bo strasznie zajęta Tenisem.
– A no młodość, moja pani. Dałby Bóg, żeby za niego poszła, jeżeli to porządny człowiek.
„Sport” nr 26 z 17 ( 30 ) czerwca 1900 r.
Zajęcia domowe
– Czy zastałem panią w domu?
– O nie, pani poszła grać w lawn – tenisa.
– A panienki nie ma?
– Panienka pojechała za miasto na rowerze.
– A panicz?
– Panicz jest na Wiśle, gdzie przygotowuje się do regat.
– To może pan jest w domu?
– Pan jest, ale bardzo zajęty, bo pani mu zostawiła swoje pończochy cyklistowskie do zacerowania.
„Sport” nr 30 z 15 ( 28 ) lipca 1900 r.
Dalej czytaj w Kwartalniku o Historii Sportu „Stadjon”